Posty

Wyświetlanie postów z 2015

okołoświątecznie

Niedługo odleżyn dostanę od tego gnicia na kanapie. Nie pomaga wcale przekładanie się z jednego boku na drugi. Ale przyznam, że ma to swój urok. Dziecko rżnie do upadłego na komputerze a ja z wykastrowanym już pesem w nogach oglądam namiętnie ID. Trochę mi uprzykrza to oglądanie świadomość macia pracy papiórkowej, ale co tam, jutro też jest przecież dzień. Czas okołoświąteczny owocował większymi lub mniejszymi katastrofami - od obowiązkowego ryczenia mojej mamy przy lepieniu pierogów (ki grzyb???) po mężowskie darcie ryja na mego biednego syna za to, że znudził się układaniem 400 klocków w jeden czołg. Ale jednej afery nic nie przebije - od dłuższego czasu śmierdział mi ręcznik cuchnącą, spoconą pachą. I nie tylko. I nakryłam raz mojego męża na tym, że po pracy wyciera się w MÓJ osobisty  ręczniczek. Wyciera się uprzednio tylko ochlapawszy swe pachy kilkoma kroplami wody. Bo mój małżonek ma niewątpliwie wiele zalet, ale ma też między innymi tę wadę, że nie lubi się myć. I taki nieumy

coraz bliżej święta...

Fertig. Dom sprzątnięty (no korytarz został, ale to się nie liczy), dwa kilo ryby zmielone w elektrycznym rozdrabniaczu, bo maszynka do mielenia się zepsuła. Ale za to choinka jest piękna, świecąca, z łańcuchami i lametą, normalnie „wieś tańczy i śpiewa”.   Jeszcze tylko upiec i ugotować .  Muszę się pochwalić, bo nie wytrzymiem.   Dostanę od męża mego kurs gotowania tajlandzkiego. 16 stycznia idę z koleżanką (która tez dostanie kurs w prezencie gwiazdkowym) gotować   Soto Ayam   i Gado Gado :)   Kupowanie prezentów w listopadzie ma niewątpliwie same plusy. Prawie. To co się teraz dzieje w sklepach, to przekracza moje możliwości pojmowania. Minusem jest tylko chęć dokupywania jeszcze dodatkowych pierdół – czas i środki przecie są. Ale to co już jest zostało pięknie zapakowane i opisane przez Małego. On i tak nie wierzy w Mikołaja, wytłumaczył sobie to na swój sposób – kominem nie przyjdzie, bo by się spalił a do drzwi nie zapuka, bo by obudził śpiące dzieci. Więc prezenty

przedświątecznie

Nie jesteśmy tradycjonalistami, ale Wigilia musi być – karp, barszcz, pierogi z kapustą i grzybami. I każdy musi wszystkiego spróbować, bo inaczej nie dostanie prezentów.   Znam jednak rodziny, które od niechcenia robią sos pieczarkowy do ziemniaków i po przygotowaniach. Żadnego sprzątania na dwa weekendy przedtem, żadnego pastowania podłogi i mycia szaf. I choinki świeżutkiej pachnącej, skrzącej się światełkami   i bombkami.    Żadnych kolęd fałszywie śpiewanych na całe gardło podczas pieczenia ciasteczek i pierników. Żadnej Vorfreude auf das kommende Fest.  Nie chce mi się już pracować, dzieciakom też nie. Myślami jesteśmy już na wolnym.   W tym roku tak dziwnie, bo ferie mamy w pierwszej turze, czyli praktycznie zaraz po tym jak wrócimy ze świąt do szkoły. Moje dziecko czeka już niecierpliwie przebierając nóżkami, już nie chce chodzić do szkoły, mimo że jest fajnie.  Lecę odebrać klocki lego dla Małego, potem pieczemy pierniki. Znów, bo poprzednie zostały pożarte przez

powrót

Jery, jak mi czas śmignął, nawet się nie obejrzałam a tu już porządki świąteczne czas robić. U Niemców przecudnie było, mimo małego incydentu. Ktoś podpierniczył niechcący boskiemu Ramonowi (prowadził warsztaty taneczne) kabel z ładowarką do telefonu. Oczywiście wyparliśmy się kradzieży, ba, nawet oburzyłyśmy, że skoro my Polacy to od razu muszą kraść. Moje napięte nerwy odreagowały płaczem, którego nie mogłam powstrzymać. Po różnych obrażalskich akcjach okazało się, że kabel się znalazł… u naszych dziewczyn. Niestety sprawa poszła za daleko, żeby można było z honorem kabel zwrócić, w konsekwencji   zlądował u mnie w walizce. Z tego faktu nie był zadowolony mój małżonek, który powiadomiony telefonicznie o sprawie, kategorycznie kazał mi kabel,   na wypadek policyjnego przeszukania,   wyrzucić. Tylko nie rzucaj się w oczy, na wypadek gdyby mieli kamery z noktowizorem – poradził. No bo oczywiste jest, że   ewangelicki ośrodek młodzieży posiada   na swym wyposażeniu kamery z tym

już po

Po co tu pani przyszła? Przywitał mnie lekarz radiolog na mammografii. Zbiło mnie to lekko z tropu, bo jak to? Coś wyczułam w piersi, to przyszłam to zbadać. Za własne pieniądze przyszłam zbadać, nie naciągałam naszego nfz-tu. A tu się okazało, że to tylko tłuszczak, więc niepotrzebnie panu roboty przysporzyłam. Bo przecież (pan doktor tak mi wyjaśnił) w moim wieku (40 lat) na raka piersi choruje tylko jedna na dwa tysiące kobiet, więc szanse, że to będę akurat ja, są znikome. W dalszej rozmowie poinformował mnie, że rakowa zmiana musi być twarda jak nos lub jak ziarenko kawy. Wypisał świstek i dodał, że widzimy się za dwa lata. Podziękowałam grzecznie i wyszłam z mieszanymi uczuciami. Bo cieszyłam się, że mam idealnie tłuszczowe, zdrowe piersi. Ale z drugiej strony wkurzałam się, że się dałam zrugać jak mała dziewczynka. Przecież tyle trąbią wszem i wobec, że macać, że badać, że zapobiegać. Więc nie dbać - źle, dbać - jeszcze gorzej. I bądź tu człowieku mądry...

działam...

Coś wyczułam w lewej piersi. Dawno. Zrobiłam usg, które nic nie wykazało. A to coś nadal jest. Technika ignorowania czegoś przynosi słabe efekty, panika nachodzi falami, zwłaszcza w wannie, kiedy namydlone ciało uwydatnia to coś. Więc jutro mammografia. Pies pożarł swoje posłanie i koszyk na drewno. Z nudów. Bo pani z dzieckiem w pracy i w szkole. Pełna zapału i manii zgodziłam się brać w pracach komisji socjalnej. Czyli robić paczki (podwójnie, bo w szkole mojego dziecka jestem w trójce klasowej, więc też paczki mikołajkowe) dla dzieci pracowników. Jestem też współkoordynatorem akcji "Ratujmy gimnazja" w naszej szkole. W niedzielę wyjeżdżam do Niemców z dzieciakami. Co oznacza, że całą sobotę gotuję żarcie na czas, kiedy mnie nie będzie w domu, żeby chłopaki nie poginęli z głodu. Mówię Wam, jak to pierdolnie, to siądę i gorzko zapłaczę. A psychiatrze to w życiu nie powiem, bo mnie opieprzy na czym świat stoi.

cisza

Świat szaleje, facebookowa Polska się sfrancuziała a u mnie cicho i spokojnie. Normalnie niemoralnie i nieetycznie wręcz. Odbębniłam zadania domowe - nie moje i dwie prace na konkurs - też nie mój. Pogadałam przez telefon, pooglądałam tv i przetrzepałam wirtualnie empik. Jest kilka pozycji, chociaż chwilowo mam czytania pod dostatkiem, byłam przecie w zagranicznej bibliotece. Tak sam na sam z mężem. Myślałam, że się zagadamy na śmierć a tu tylko kilka zdań padło w drodze. I dobrze, pomilczeć też czasem trzeba.  Prezenta gwiazdkowe skompletowane w 90%. Mus to był, bo teraz to się zacznie młyn w pracy i nie tylko. Za tydzień jadę z dzieciakami szkolnymi do Niemców. Na cały tydzień. Potem konkurs niemieckiego. Potem już Mikołaj. Mama zamówiona na weekend, żebyśmy mogli z Młodym do wielkiego miasta na P. pojechać. Lampy mi brakuje. I jeszcze kilka pierdółek. No i szwagierce i jej facetowi coś kupić trzeba. Tyle że ja nie mam pomysłu a oni na razie liczą, czy pojadą na narty tej zimy. Jak

pierdoły

Uwielbiam zapach wszelkiej maści kremów. Uwielbiam je posiadać, choć to trochę bezsensowne, bo ich nie używam. Ale sam zapach, ech... W Polsce wielka dyskusja na temat gimnazjów i ich likwidacji. Zmęczona jestem już tymi wszystkimi znawcami tematu, co to są generalnie przeciw, chociaż nigdy gimnazjum nie kończyli, nigdy nie mieli w nim dzieci ani w nim nie uczyli. Owszem, jestem przeciw likwidacji tego typu szkół. Po pierwsze primo, bo tam pracuję. I niech mi nikt nie wciska kitu, że zatrudni mnie ktoś z podstawówki lub szkoły średniej. Jakim cudem - przy jednym roczniku więcej?  Toż to dadzą "swoim" nadgodziny i wszyscy będą zadowoleni. Nauczyciel, dyrektor i pan burmistrz, bo jeden darmozjad nauczycielski mniej do opłacenia. Tak, tak... taką żeśmy se wybrali władzę lokalną. Która wszem i wobec, po wsiach jeżdżąc i z ciemnymi ludźmi gadając, mówi, że jest niemoralne i nieetyczne, że na oświatę idzie tyle pieniędzy z budżetu gminy. Po drugie primo jestem przeciwna, bowiem n

faza manii raz...

Manio-fazę mam taka jak stąd do księżyca i z powrotem. Wszystko mogę. Załatwiam, sprawdzam, przynoszę, biegam, piszę... nie ma na nie mocnych. Ale jak to pierdolnie, to czuję, że dół będzie olbrzymi.
Byłam świadkiem ogromnej rozpaczy, bezbrzeżnej i oszalałej z bólu. Rozpaczy matki, która dowiaduje się o chorobie córki. Do dzisiaj się nie mogę pozbierać. Wciąż w uszach słyszę, że przecież nie może jej stracić. Tylko stać z boku i bezsilnie się przyglądać mogłam. Gdyby można było wziąć na siebie choć cząstkę cierpienia, choć na chwilę ulżyć. Spać nie mogę...

butowo

No i stało się. Mój nowy od sierpnia pies pożarł moje nowe od zeszłego roku kozaczki. Wyżarł japę od góry taką, że muszę teraz na gwałt szukać szewca co by mi je odpowiednio skrócił. Na tego psa nie ma rady - żre wszystko co mu w łapy wpadnie. Nawet okulary słoneczne wmłócił małemu, co to leżały wysoko na komodzie. Buty też leżały na komodzie. Chyba na nią skurczybyk skacze. Prezent, co go kupiłam Młodemu już na gwiazdkę, dany. Nie umiem trzymać języka za zębami i tak sie cieszę, że mogłam tym dwóm coś fajnego kupić, że od razu zdradzam wielką tajemnicę. A na nowy prezent brak środków i pomysłu...
Ech co to było za spotkanie.... w pewnej winnicy, w której bywał i sam były prezydent jeden i drugi i sławna restauratorka Magda G. nie wspominając o aktorach mniejszego i większego formatu, tam i ja wino piłam i dzika jadłam. A oprócz dzika to i zupka dyniowa z kokosową nutą i panna cotta na szpiglu z truskawek. A wino, słuchajcie, wino było cudne. I kelnerzy adretni, co to do gościa od prawej tylnej strony. I sztućców i szklanek zatrzęsienie było, zupełny przerost formy dla prostej ekipy nauczycieli. I gratulacje z listami i kwitkami z nagrodą były, a jakże. I oczywiście ja się nie mogłam wyturlać od stołu i wszyscy patrzyli jak walczę z krzesełkiem, czyli jakby nic nowego w tej kwestii. To był wyjątkowo intensywny rok nauczycielski, dużo zrobiłam a jeszcze więcej mam w planach. Gdyby tylko było wiadomo do kogo się zwrócić, żeby pieniądze dostać... Dziś byczenie było, bo wolne i w ogóle.

czasopęd

Patrzajcie jak ten czas zapindala...Ledwo się obejrzałam a tu już półtora tygodnia zleciało. A w tym czasie -  sukcesy połowiczne i sukcesy całościowe, porażki (brak znajomości angielskiego) i przyjaciele, którzy może pomogą. Życie pędzi jak szalone, projekt do urzędu marszałkowskiego - raz, erasmus + - dwa, przygotowanie do listopadowego wyjazdu - trzy. A w tak zwanym międzyczasie trzeba normalnie pracować. I te nocne myśli-strachajły, które spać nie dają, bo jeszcze milion spraw do zrobienia. Dobrze, że jest się do kogo smsowo odezwać, bo inaczej człowiek całkiem by zwariował...

Dni mijają i tygodnie, za miesiącem miesiąc leci...

Frajdej, Kochani, frajdej... i dzięki Bogu, bo już ledwo zipiemy. Jeszcze tylko lekcjuszki do 16.05, jeszcze logopeda i z głowy. Będę się kontrolowanie byczyć z kawką w ręku, bo posprzątać to posprzątałam już wczoraj. Tylko obiad będę musiała upichcić.  I pranie zrobić. I poprasować. I... no dobra, pomyślę o tym jutro. Jutro na grzyby. Pierwszy raz w tym roku, ciekawe czy są w ogóle. Dieta. Hmm dieta leży i kwiczy. Zrobiłam chwilę przerwy i nie mogę do niej powrócić. Chcę a nie da się. I zwalam winę na leki, co to je zażywam garściami. Ponoć rozregulowują one one ośrodek sytości. No syta to ja na pewno nie jestem. Nigdy.

Jak ?

Nie wiem jak to robią inne mamy sześciolatków, ale ja słabo sobie radzę. Jak przyjdę z pracy jest 16.30, odbieram małego od niani i zaczynamy odrabiać lekcje. Jedna kartka, druga, trzecia... synucha już mało skoncentrowany jest, więc literki idą nam jak krew z nosa. A tu jeszcze angielski. A tu jeszcze sprawdziany poprawić i testy wklepać w specjalną platformę. No i oczywiście obiad zrobić (nie robię) i wypadałoby syf ogarnąć chatowy (nie ogarniam). Spać idziemy grubo po ósmej, rano dziecko niewypoczęte i niewyspane. I a piać od nowa. A w tygodniu  przecież trzeba pojechać do logopedy (zrobić zadane ćwiczenia), do neurologa i na EEG. Psychiatrę muszę odwołać, bo zwyczajnie nie wyrobimy się w przyszłym tygodniu. Synucha jest cudny, ale koncentrować to on się niestety nie potrafi. Już sama nie wiem, czy to podejrzenie o ADHD jest słuszne. Na pewno jest nadruchliwy. Usiedzieć na dupie nie potrafi, odrabiać z nim zadania to koszmar. Noga do góry, głowa w dół, podeprzeć się, podrapać zombi

codziennik

Śniło mi się, że moja mama znów była kompletnie pijana.  A ja w złości okładałam ją pięściami.Chyba w tym śnie ujawniły się wszystkie moje frustracje. Ciężko być dzieckiem alkoholika. Nawet takiego kulturalnego jak moja mama. Dziś punkt 6.00 - pobudka. Dzień chłopaka to i prezent był przewidziany. A jak prezent to nie można było go przespać. W rezultacie, w czasie wczesnoporannym, czytaliśmy nowo dostaną encyklopedię wiedzy dla dzieci. "Mama, czy zombie (nasz pies) jest chłopakiem? Bo jak tak, to trzeba mu prezent zrobić":) A zombie niczego nieświadomy śpi na bieżni. Zanim zasnął snem sprawiedliwego zdążył porwać synowe kapcie, tatowego buta i moją skarpetkę. Utrapienie z tym psem mamy straszne. Ale jego wierna dusza cieszy mnie niezmiernie. Od wstania do położenia się spać drepcze za mną krok w krok. Jak pracuje przy komputerze, to pes leży u moich stóp. Jak idę do łazienki, to przebiera łapkami i leci za mną. Taki bidula ze schroniska boi się, że go znów człowiek gdzieś

Trzy, dwa, jeden... start

Po co pisać bloga? Przecież on się pisze sam, w mojej głowie. Szczególnie nieprzespaną nocą,wtedy wena jest w szczytowej formie a fantazja ułańska. Zmiętolonym rankiem chowa się to całe dziadostwo gdzieś miedzy mężowskie kanapki a brzoskwinię preparowaną dla synka i notki są tylko marna kopią całonocnych wywodów. Po co pisać bloga? Przecież dwa już były. Zamknęli dziewięć lat mojego życia. Ot tak, jednym komunikatem. Kopiować, nie kopiować? Zostawić na zaś czy pozwolić umrzeć? Po co więc pisać bloga?