Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2015
Byłam świadkiem ogromnej rozpaczy, bezbrzeżnej i oszalałej z bólu. Rozpaczy matki, która dowiaduje się o chorobie córki. Do dzisiaj się nie mogę pozbierać. Wciąż w uszach słyszę, że przecież nie może jej stracić. Tylko stać z boku i bezsilnie się przyglądać mogłam. Gdyby można było wziąć na siebie choć cząstkę cierpienia, choć na chwilę ulżyć. Spać nie mogę...

butowo

No i stało się. Mój nowy od sierpnia pies pożarł moje nowe od zeszłego roku kozaczki. Wyżarł japę od góry taką, że muszę teraz na gwałt szukać szewca co by mi je odpowiednio skrócił. Na tego psa nie ma rady - żre wszystko co mu w łapy wpadnie. Nawet okulary słoneczne wmłócił małemu, co to leżały wysoko na komodzie. Buty też leżały na komodzie. Chyba na nią skurczybyk skacze. Prezent, co go kupiłam Młodemu już na gwiazdkę, dany. Nie umiem trzymać języka za zębami i tak sie cieszę, że mogłam tym dwóm coś fajnego kupić, że od razu zdradzam wielką tajemnicę. A na nowy prezent brak środków i pomysłu...
Ech co to było za spotkanie.... w pewnej winnicy, w której bywał i sam były prezydent jeden i drugi i sławna restauratorka Magda G. nie wspominając o aktorach mniejszego i większego formatu, tam i ja wino piłam i dzika jadłam. A oprócz dzika to i zupka dyniowa z kokosową nutą i panna cotta na szpiglu z truskawek. A wino, słuchajcie, wino było cudne. I kelnerzy adretni, co to do gościa od prawej tylnej strony. I sztućców i szklanek zatrzęsienie było, zupełny przerost formy dla prostej ekipy nauczycieli. I gratulacje z listami i kwitkami z nagrodą były, a jakże. I oczywiście ja się nie mogłam wyturlać od stołu i wszyscy patrzyli jak walczę z krzesełkiem, czyli jakby nic nowego w tej kwestii. To był wyjątkowo intensywny rok nauczycielski, dużo zrobiłam a jeszcze więcej mam w planach. Gdyby tylko było wiadomo do kogo się zwrócić, żeby pieniądze dostać... Dziś byczenie było, bo wolne i w ogóle.

czasopęd

Patrzajcie jak ten czas zapindala...Ledwo się obejrzałam a tu już półtora tygodnia zleciało. A w tym czasie -  sukcesy połowiczne i sukcesy całościowe, porażki (brak znajomości angielskiego) i przyjaciele, którzy może pomogą. Życie pędzi jak szalone, projekt do urzędu marszałkowskiego - raz, erasmus + - dwa, przygotowanie do listopadowego wyjazdu - trzy. A w tak zwanym międzyczasie trzeba normalnie pracować. I te nocne myśli-strachajły, które spać nie dają, bo jeszcze milion spraw do zrobienia. Dobrze, że jest się do kogo smsowo odezwać, bo inaczej człowiek całkiem by zwariował...

Dni mijają i tygodnie, za miesiącem miesiąc leci...

Frajdej, Kochani, frajdej... i dzięki Bogu, bo już ledwo zipiemy. Jeszcze tylko lekcjuszki do 16.05, jeszcze logopeda i z głowy. Będę się kontrolowanie byczyć z kawką w ręku, bo posprzątać to posprzątałam już wczoraj. Tylko obiad będę musiała upichcić.  I pranie zrobić. I poprasować. I... no dobra, pomyślę o tym jutro. Jutro na grzyby. Pierwszy raz w tym roku, ciekawe czy są w ogóle. Dieta. Hmm dieta leży i kwiczy. Zrobiłam chwilę przerwy i nie mogę do niej powrócić. Chcę a nie da się. I zwalam winę na leki, co to je zażywam garściami. Ponoć rozregulowują one one ośrodek sytości. No syta to ja na pewno nie jestem. Nigdy.