Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2016

Potpourri

"Ta zupa jest bleee, pani Mirka lepiej gotuje od ciebie" - powiedział mój osobisty syn. "Wolałbym zjeść pięć kiełbach zamiast tego". No i się doczekałam. Choć bez bicia muszę przyznać, że zupa rzeczywiście nie była porywająca. Z braku czasu i weny gotowalniczej wrzuciłam mrożonkę do gara z wodą i już. Pewna rozmawiająca z inną panią pani w kiosku uświadomiła mi, że kurcze, chyba się dobrze porobiło w moim życiu, bo mam pracę, którą lubię. Może i trochę utyskuję na to i owo, może przy okazji pisania kolejnego projektu do marszałkowskiego urzędu zżymam się na procenty, ale summa summarum cieszy mi się gęba na dzieciory (fakt, nie wszystkie) i na uczenie. Bo ta jedna pani mówiła do tej drugiej pani, że dzisiaj to rzadkość, żeby ktoś lubił swoją robotę. I mi w głowie piknęło o czym nie omieszkałam poinformować obie panie. Te zaś z pewną dozą nieśmiałości zapytały, gdzie pracuję. Na wieść, że jestem nauczycielką, niemieckiego, w gimnazjum, najpierw spojrzały na mnie sp

drażliwy temat

No to mamy kryzysik małżeński. Z wiadomych powodów - on chce, ja nie chcę. I to w walentynki. Świństwo do kwadratu. Przecież w walentynki każdemu musi się chcieć. "Co ja zrobię, że potrzebuję seksu?" pyta małżonek. Mogłabym odpowiedzieć tym samym:" co ja zrobię, że tego seksu nie potrzebuję?" I mamy impas. Ale nie, świadoma swych obowiązków małżeńskich i potrzeb męża mego, dzielnie walczę z moją niechęcią. A jemu wciąż mało i mało. I wylicza - tyle i tyle, tylko wtedy i wtedy, nigdy wtenczas. Inni maja więcej, lepiej, dłużej. W pracy znów urwanie głowy. Nowy wyjazd, nowy projekt, nowe troski finansowe. Te zresztą nie tylko w pracy. Nie chce mi się już nosić zimowej kurtki i grubych buciorów. Chcę wiosny. Zniechęcenie mnie ogarnia patrząc na kalendarz. A tu środek lutego, do wiosny czasu kupa. Człowiek by coś w ogródku porobił, kwiaty zasadził w doniczkach, śniadanko spożył na tarasie. Dziecko by na rowerek poszło a nie tylko przed komputerem i w książkach. I żyć

nic ciekawego

"A, to widzieliśmy, zabije ten gościu w żółtym sweterku" mówi mój mąż na samym początku serialu. Może i oglądaliśmy, ale nie znaczy to, że pamiętam. Bo mam dwie cudne właściwości - albo zasypiam gdzieś w połowie CSIa lub innych Mentalistów, albo po prostu wypieram z pamięci niepotrzebne śmieci. Takim sposobem mogę dany odcinek oglądać dwa razy, no chyba że znów przysnę. Dziecko okazało się nie mieć celiakii. No i dobrze. Z jednej strony, bo z drugiej już bym chciała po prostu wiedzieć co mu do cholery ciężkiej dolega. Z nowszych nowości. "Mama, co tak śmierdzi? pyta. Ja: "nic synku". On: Aaa, to ja posrałem się w gacie". Już chwilowo sił mi brak, sześciolatek, który raz w tygodniu się wypróżnia i to po podaniu środków vel lewatywy. Ferie się skończyły, trzeba było z powrotem do pracy. Przyszło mi to chyba ciężej, niż dzieciakom. Rozleniwiłam się i niełatwo mi było znów wskoczyć w kierat. A tu problem za problemem, aż szkoda gadać. Jeszcze do tego drugi