Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2016

poradowo

No i pierwsze koty za płoty, pierwsza rada w tym roku odfajkowana. Prawie cztery godziny. Ale nie narzekam, dopóki są rady, dopóty jest praca. Oprócz miliona innych obowiązków, w tym roku mam zaszczytną funkcję wychowawcy klasy językowej. Ostatni raz wychowawcą byłam z pół wieku temu. "Moje dzieci" są już częściowo po studiach i mają swoje dzieci. A tu na samiuśki koniec trafiło się takie zgniłe jajo. No więc trzeba będzie wycieczki, sreczki, seanse kinowe i noce filmowe. O tej ostatniej jak usłyszał mój osobisty psychiater, to z całą stanowczością wyraził swój sprzeciw. "Nie może pani i już. Nieprzespane noce wyzwalają epizody depresyjne. Wystawię odpowiednie zaświadczenie". I wystawił. Tylko jak mam powiedzieć dzieciakom, że wszystkie klasy będą nocować w szkole, tylko oni nie. Albo z innym nauczycielem, jak się taki znajdzie, choć chętnych zapewne będzie brak. W perspektywie utraty pracy narażę się na epizody i jakoś przetrwam. Tylko nie wiem, czy sama nie zasnę

porannie

Se siedzę rano czekając na przyjaciela małego i piję kawę. W domu cisza spokój, tylko syn mój pyta co do 10 sekund - kiedy przyjedzie, no kiedy? Z półetatu nici. Za to wice wczoraj dzwoniła, że jakoś się znalazły dwie nadgodziny w tygodniu. Jaka radość z tych głupich dwóch godzin. W ogóle z pracą bieda. Byłam z dokumentami w moim byłym liceum, a pani dyrektor mówi na powitanie, że "kochanie, ja muszę jednego germanistę zwolnić". Bo dzieciaki wybierają teraz francuski, włoski, hiszpański, nikt nie chce przyziemnego i twardego niemieckiego. A przecież mieszkamy 60 km od granicy z Niemcami... Pewnie potem przyjdą jako dorośli do szkół językowych, by opanować język. A propos językowej - w lipcu dostałam propozycję pracy w jednej z takich szkół. Z polecenia. Nie odzywałam się, bo praca zajmowałaby mi dwa popołudnia do 20. A w tym czasie mały siedziałby z nianią zupełnie nieprzypilnowany. Ale z braku innych perspektyw na zarobek zadzwoniłam do właścicielki, która zbyła mnie krótk

praca dodatkowa mile widziana

No i prawie koniec lata, pojutrze już tak na serio, serio do pracy. Cieszy mnie to, bo od zbyt dużej ilości wolnego czasu dostaję głupich myśli. W domu atmosfera nieprzyjemna, bo wraz z manią przyszła akcja wydawania pieniędzy, narobiłam długów, które teraz muszę pospłacać. Wrrr.... Dlatego przydałoby się mi dodatkowe pół etatu. Jest jeden cały do wzięcia w dalekiej szkole, jeśli nie jest już zajęty, będę przekonywać dyrekcję, że jedna osoba - jeden etat to to samo co dwie osoby - po pół etatu. Koleżanka jest chętna na wzięcie ze mną. Jeśli nie, to muszę nabrać korepetycji, już przygotowałam reklamę do rozwieszenia. Że rzetelnie, fachowo i w dobrej cenie.Nie wiem  tylko, co się da zrobić na tej mojej wsi. Dlatego te pół etatu spadłoby mi jak z nieba. I na głupie myśli nie byłoby czasu:))) Letko przymuszeni przez życie musieliśmy wymienić młodemu samochód. Stary pożarła już rdza, że nie opłacało się w niego pakować pieniędzy. Teraz mamy dwa piętnastolatki na stanie. A nowy-stary pojaz

allegro

Kurczę, jak ja bym chciała umieć żyć z umiarem, ale nie, ja zawsze przesadzam. Wpadłam w ciąg sprzedawania rzeczy, ale zaraz te zarobione pieniądze znów utopiłam w allegro. Po jaki grzyb mi militarna kurtka? Albo suszone na słońcu jagody goji? Bo zaparzacz do kawy to rozumiem, teście przyjeżdżają w odwiedziny a oni nie pijają kawy z ekspresu, jeno właśnie z takiego francuskiej kawiarki. Zakupiłam jeszcze nasiona chia, mąkę gryczaną 3 kg, mąkę jaglaną 1 kg, quechua buty trekkingowe dla małego (no dobra, to akurat sensowny wydatek), piórnik trzykomorowy potrójny trójkolorowy z motywem nr P16 czyli czołgiem, sukienkę małą czarną M&S (na przyszłe potencjalne rozmowy kwalifikacyjne), M&S NOWA bluzka BIAŁA granat PRINT haft (bo pięknie będzie pasować do dżinsowych krótkich spodenek). Więcej grzechów nie pamiętam. Problem w tym, że młody ma teraz urlop, jak zaczną pocztą spływać rzeczy, to znów nie obędzie się bez marudzenia. Trudno, jakoś to będzie trza przeżyć. Najgorzej, że nie będ

dieta

Biednemu zawsze wiatr w oczy.... znów żem jest na diecie, tym razem po części dobrowolnej, po części przymusowej. W sumie to chcę się odchudzić, ale się okazało, że "z tymi tabletkami to nie bardzo". No i co dobrowolne to dobrowolne, zawsze można coś zachachmęcić, tu zjeść tam nie dojeść... ale teraz sprawa się skomplikowała, bo testy na nietolerancję pokarmową pokazały jasno: żadnej pszenicy, żadnego żyta, ryżu, kukurydzy, orzechów i pomidorów. I absolutnie żadnego mleka i produktów mlecznych. Nie żeby od razu stan chorobowy, ale ścisła dietka. Będę się ponoć lepiej czuć, rzekła dietetyczka. Pod warunkiem, że w ogóle zacznę ją stosować. Bo chwilowo żegnam się z jedzeniem, które zniknie dla mnie na wieki. Już czwarty dzień. Ale od jutra silne postanowienie poprawy jest. Od jutra to tylko chlebek z mąki gryczanej i pasta z ciecierzycy. I kasza, kasza i jeszcze raz kasza. Idę znaleźć jakieś eleganckie ciuchy, bo obiecałam głównej iść na obchody dnia wojska polskiego i złożyć k