zmarnowane lata...
Wmówiono mi kiedyś, że pracownik uniwersytecki ze mnie jak z koziej dupy trąbka. Że studenci się skarżą, że się spóźniam, wychodzę wcześniej, nie realizuję założonego materiału, w ogóle nic nie realizuję i jestem pracowniczym i naukowym zerem. Przeżyłam to strasznie, runęła moja wizja na życie. I w tym przeżyciu nawet nie usiłowałam się bronić. Słowa - masz o sobie zbyt dobre mniemanie i zafałszowany obraz siebie wyryły mi się głęboko w pamięć i serce. Aż tu po dziesięciu latach spotykam moją byłą studentkę i tak od słowa do słowa w luźnej rozmowie wyszło na jaw, że oni bardzo cenili moje zajęcia. Bo można było popracować, wypowiedzieć się, mieć własne zdanie i to na dodatek w bardzo sympatycznej atmosferze. I przypomniało mi się, jak od zaocznych studentów dostałam "książkę" z wysokoprocentową wkładką za okazane im serce i wiedzę. Jak inni mówili, że fajnie mieć ze mną zajęcia w całym tym tłumie ważniackich osób, na zajęcia których trzeba łykać walerianę, żeby je w ogóle prz