Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2019

sprawy różne, różniste

Z tymi okularami to skaranie boskie. Widzieć i owszem, widzę, ale jeno z bliska. Telewizor, wielki jak stodoła, nie potrzebuje okularów, więc jak chcę niezobowiązująco poczytać przy 13 ulicy, to jak debil muszę je ściągać i zakładać, bo albo nie widzę serialu albo gazety. Nowo zakupiony sprzęt do mierzenia kroków chyba coś oszukuje, bo zadziwiająco szybko wychadzam 10000. Stary, który schowałam, żeby się nie zgubił i nie mogę go znaleźć, był bardziej rygorystyczny. Chociaż koleżanka opowiedziała mi na kawie, że wokół domu potrafi zrobić i 19 tysięcy, drepcząc cały dzień po ogródku. Nie wiem, tyle kroków to ostatnio zrobiłam, jak wyciągnęłam chłopaków na 2,5 godzinny spacer, z którego nie miałam siły wrócić. Bo jak debile wybraliśmy się w samo południe w upalny dzień. I zaśmierdziałam gotowaną kapustą kiszoną całą chatę, otworzyłam na oścież drzwi balkonowe, wobec czego muchy poczuły się zaproszone na włości. I teraz mam śmierdzący bigosem dom z mnóstwem wielgachnych bzyczących much

Bo poliglotą trzeba sie urodzić....

Gdańsk, piękne miejsce, muzea, woda, urocze uliczki. Można odbyć na ten przykład rejs galeonem na Westerplatte i z powrotem. A na tym galeonie poznać Kostarykańczyka, z którym ma się ochotę troszkę pogawędzić. Gdyby nie jeden szkopuł - brak znajomości języków. Początkowo mój mąż był nieco wycofany. Na pytanie czy to miasto widziane za rufą statku, to Gdynia, mój mąż tajemniczo odpowiedział "maybe".  Jednak po wzajemnych uprzejmościach w stylu "nice to meet you" i tym podobnych mąż za pomocą łamanego języka mowo-ręczno-nożnego opowiedział, jak w to w  czasie Two World War (!) żołnierze na Westerplatte seven days fight with german people. Na co Kostarykańczyk tylko pokiwał głową. Mój mąż niezrażony zapragnął wyjaśnić,co sie stało na poczcie gdańskiej, więc poleciał już płynnie, Post office in Gdańsk, all poeople von german soldiers bang, bang (tu wymowny gest ręką) killed. Miły pan z Kostaryki słuchał jak świnia grzmotu. Nagle wydał z siebie pełne nienawiści "mot

Starość, kurcze, starość...

W celu monitorowania mojej znikomej ruszalności się zakupiłam w Tchibo opaskę Bluetooth - Activity-Tracker mit Pulsmesser. Świetną. Chyba. Niestety instrukcji nie byłam w stanie odczytać, bo napisano ją mikroskopijnymi literkami. Mam nadzieję, że obsługa jest intuicyjna, bo inaczej zginę marnie. Dobrze, że na dziś była zaplanowana wizyta u doktórki okulistki:  - A ile pani ma lat, już po czterdziestce? A to wszystko jasne!  - Czyli że co, trzeba kupić w aptece okulary do czytania? - Jasne, najlepiej od razu w Rossmannie - spuentowała pani doktór, która dziś niewiele miała czasu dla mnie, bo wbiłam się pomiędzy dwóch zakapiorów z aresztu skutych kajdankami w nadgarstkach i kostkach. Przy zakapiorach dwóch strażników z bronią przy nodze, strach się było bać. Jeszcze przed wizytą, ku upewnieniu się, że nie symuluję, sama zbadałam się w Biedronce. Przy koszyku z okularami do czytania była przymocowana karteczka do samotestów. Wyszło mi +2. Czyli coś jest na rzeczy. Teraz czekam, a

Żegnaj Nifko...

Dlaczego do niej nie zajrzałam wcześniej, przecież była w moich myślach, przecież tykało mnie przeczucie, podpowiadało, żeby zastukać do niej. Ale wciąż skoncentrowana na sobie i swoich potrzebach, na tym, że trzeba dalej, dłużej, więcej, nie znalazłam czasu na czytanie niegdyś mi osoby bliskiej. A teraz jej już nie ma. Nie ma kobiety ze wszech miar ciepłej i pogodnej. Życie jej nie rozpieszczało wcale ale ona przyjmowała wszystko z uśmiechem. A jak pięknie potrafiła przekuć niedogodności losu w słowa. I te jej chłopaki, Maniuś i Bebunio, jak ona ich bardzo kochała, niewyobrażalnie. A teraz pozostał po niej blog niedokończony. Chcecie poczytać prawdziwą perełkę, to nie u mnie, zapraszam do świata Nifki... http://nifkowo.blogspot.com/

Jak to z blogami drzewiej bywało...

Historia pierwszego bloga sięga... oj sięga czasów chmurnych i durnych, kiedy to w 30 urodziny postanowiłam zaszaleć i pisać. Wiatr życiowych wydarzeń sprzyjał, porzucana byłam właśnie przez ówczesnego partnera życiowego, lekko na gazie z tego powodu i w stanie emocjonalnej rozsypki tworzyłam posty różne różniste. Pewnego dnia na stronie głównej portalu zobaczyłam wśród wiadomości o gwiazdach tudzież innych znanych osobach tytuł: "pani tłumacz o życiu". I w taki sposób dowiedziałam się, że blog mój, z głupoty tworzony, robi się poczytny. Nie dodało mi to skrzydeł ani trochę, presja, że nadal muszę być dowcipna, odważna, szalona, bo tego czytacze oczekują, zabiła inwencję. Poza tym poznałam mego obecnego męża, ograniczyłam alkohol i zaczęłam przyjmować leki na depresję. Wena ućkła. Powisiałam jeszcze kilka lat wśród najczęściej komentowanych, ale to już nie było to. No i w końcu zamknięto nam wszystkim blogi na owym portalu, tułałam się jeszcze po innych, ale szaleństwo przepi