Prawda czasu i prawda...

 Albo nie byłam jednak aż tak chora albo antybiok zdziałał cuda. Mówię już. Lekko przez nos, ale przynajmniej mnie słychać. Choć z chrypą byłam bardziej interesująca. Czy mówiłam już, że nie znoszę swojego głosu na nagraniach? Jest zupełnie nie pasujący do mojego wewnętrza. Zresztą reszty też nie znoszę. Ani na nagraniach ani na zdjęciach. Może za rok to się odmieni? Tylko łeb by trzeba przemeblować. Tyle godzin w terapii i jak krew w piach.... Na kolejne nie idę, bo się boję usłyszeć prawdę. A z drugiej strony - jaka jest tak naprawdę prawda? Czy nie jest zafarbowana trochę osobowością ją wygłaszającego? Czy istnieje prawda obiektywna? W sensie ludzkim ma się rozumieć. Bo że dwa i dwa to cztery - chociaż ponoć i z tym niektórzy polemizują. Czy istnieje tylko jedna jedyna prawda o człowieku? Czy da się go określić jednoznacznie i bezsprzecznie? Dla jednych jestem taka, inni odbierają mnie zupełnie inaczej. To kto ma rację? Kto mówi prawdę? 

Tak sobie dziś filozofuję w przerwie od układania planu. A tak a propos - mój najlepszy pan doktór spytał mnie, jak spędzę wolne. I usłyszał w odpowiedzi, że pracując. I jak zwykle nie mógł wyjść ze zdziwienia, że nie stawiam pracowych granic. A przecież, jak to powiedziała Nesia - normalnie musiałabym to wszystko ogarnąć po właściwej robocie. Więc ten tego... ogólnie nieźle jest. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

coraz bliżej święta...