latryna

Idąc o zmroku do piwnicy o mały włos nie wpadłam w średniej wielkości dziurę wykopaną na ścieżce. Zrobiłam małe dochodzenie, z którego wynikło co następuje: otóż po raz kolejny zapchała nam się rura kanalizacyjna. Mój mąż, żeby nie wybijało nam gówno na środku podwórka, umyślił sobie, że do przyjazdu speców od szamba zakaże korzystać z kibelka i sporządzi żołnierska polową latrynę, czyli wykopie dół na potrzeby ciała. I otóż w ten dół prawie że wdepnęłam. Dodam tylko, że ścieżka do piwnicy przechodzi pod oknem do gabinetu. I że mój mąż zdążył z tej dziury już raz skorzystać. 700 m2 chaszczy mamy, co nazywam angielskim ogrodem, terenu w cholerę i jeszcze trochę, to nie, mój małżonek wybrał miejsce newralgiczne, acz muszę przyznać, że malowniczo położone pod krzakiem czarnego bzu.

Zdrowotnie jakby lepiej, objawy niepożądane poznikały, teraz to mnie tylko ( że zacytuję moją kochaną ciocię, która jest bardzo prostą kobitą) wątroba jebie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawda czasu i prawda...

dietowo

Rozstania i powroty....