Byłam świadkiem ogromnej rozpaczy, bezbrzeżnej i oszalałej z bólu. Rozpaczy matki, która dowiaduje się o chorobie córki. Do dzisiaj się nie mogę pozbierać. Wciąż w uszach słyszę, że przecież nie może jej stracić. Tylko stać z boku i bezsilnie się przyglądać mogłam. Gdyby można było wziąć na siebie choć cząstkę cierpienia, choć na chwilę ulżyć. Spać nie mogę...
Prawda czasu i prawda...
Albo nie byłam jednak aż tak chora albo antybiok zdziałał cuda. Mówię już. Lekko przez nos, ale przynajmniej mnie słychać. Choć z chrypą byłam bardziej interesująca. Czy mówiłam już, że nie znoszę swojego głosu na nagraniach? Jest zupełnie nie pasujący do mojego wewnętrza. Zresztą reszty też nie znoszę. Ani na nagraniach ani na zdjęciach. Może za rok to się odmieni? Tylko łeb by trzeba przemeblować. Tyle godzin w terapii i jak krew w piach.... Na kolejne nie idę, bo się boję usłyszeć prawdę. A z drugiej strony - jaka jest tak naprawdę prawda? Czy nie jest zafarbowana trochę osobowością ją wygłaszającego? Czy istnieje prawda obiektywna? W sensie ludzkim ma się rozumieć. Bo że dwa i dwa to cztery - chociaż ponoć i z tym niektórzy polemizują. Czy istnieje tylko jedna jedyna prawda o człowieku? Czy da się go określić jednoznacznie i bezsprzecznie? Dla jednych jestem taka, inni odbierają mnie zupełnie inaczej. To kto ma rację? Kto mówi prawdę? Tak sobie dziś filozofuję w przerwie od układ
mogłabym teraz jako komentarz przepisać Twoją notkę,tylko matka o której myślę straciła córkę..Rozpacz także mnie rozrywa serce... Tak trudno,tak niemożliwie jest godzić się ze śmiercią najbliższych..pozdrawiam Saro
OdpowiedzUsuńNiestety nie można... ten ból jest straszny ale nie da się nim podzielić...
OdpowiedzUsuń