porannie

Se siedzę rano czekając na przyjaciela małego i piję kawę. W domu cisza spokój, tylko syn mój pyta co do 10 sekund - kiedy przyjedzie, no kiedy?

Z półetatu nici. Za to wice wczoraj dzwoniła, że jakoś się znalazły dwie nadgodziny w tygodniu. Jaka radość z tych głupich dwóch godzin. W ogóle z pracą bieda. Byłam z dokumentami w moim byłym liceum, a pani dyrektor mówi na powitanie, że "kochanie, ja muszę jednego germanistę zwolnić". Bo dzieciaki wybierają teraz francuski, włoski, hiszpański, nikt nie chce przyziemnego i twardego niemieckiego. A przecież mieszkamy 60 km od granicy z Niemcami... Pewnie potem przyjdą jako dorośli do szkół językowych, by opanować język. A propos językowej - w lipcu dostałam propozycję pracy w jednej z takich szkół. Z polecenia. Nie odzywałam się, bo praca zajmowałaby mi dwa popołudnia do 20. A w tym czasie mały siedziałby z nianią zupełnie nieprzypilnowany. Ale z braku innych perspektyw na zarobek zadzwoniłam do właścicielki, która zbyła mnie krótkim "mamy już lektorów". Po pięciu minutach zadzwoniła z przeprosinami i pytaniem, czy może się do mnie odezwać, jak się jednak utworzy jakaś dodatkowa grupa, bo wiele dobrego o mnie słyszała:) miłe to bardzo i połechtało moja próżność.

I wszystko mnie boli. Porwałam się na zajęcia step&pump, ćwiczyłam tylko w 3/4, bo tak ciężko było. Instruktorka po zajęciach spytała z troską, czy żyję. I że widziała, że walczę dzielnie. Tak, wola walki jest, tylko cielsko nie słuchać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawda czasu i prawda...

dietowo

Rozstania i powroty....