Posty

Wyświetlanie postów z 2019

żal

Popłakałam się, kolejny raz, podczas czytania raportu o biedzie. Strasznie mi smutno i wstyd wobec tych wszystkich ludzi, którzy mają tak niewiele a są szczęśliwi. Niewiele? Nie mają niczego. A ja marudzę, bo nas na wojaże nie stać, bo mały znów odburczał, bo jedynka z polskiego, dużo pracy...  Użalam sie nad sobą zamiast się cieszyć, że jest co do gara i na grzbiet włożyć, że mamy piękny, odremontowany gabinet, że w domu ciepło, bieżąca woda... Jak to jest, że ludzie poszkodowani przez los tak mało chcą dla siebie - ot rękawiczki, bo przy zbieraniu złomu zimą ręce się panu odmroziły, albo kołdrę, bo w nocy zimno pod kocem. Zastanawiam się, jak to jest musieć chodzić do MOPS-u, żeby móc chociaż raz w tygodniu sie wykąpać. Albo co dwie godziny przewracać swoją obłożnie chorą trzynastoletnią córkę, żeby nie miała odleżyn. Albo jak można przeżyć, kiedy po opłaceniu koniecznych rachunków zostaje na wszystko inne 300 zł? Więc przepraszam i dziękuję za swoje życie. Dobre, dostatnie i szczęś

sprawy dwie

Dziecko. Dziecko odszczekuje się nie tylko tacie ale też zaczyna burkolić do matki. Na pretensje o kolejną duperelę dałam mu świetną radę - niech sobie zmieni matkę, jak obecna mu nie pasuje. Pomymłał coś w brodę i poszedł myśleć do łazienki. Widać przemyślał temat, bo po wyjściu grzecznie przeprosił. "Trochę mnie poniosło" powiedział. No trochę...  Cały czas się burzę przeciw wyrokowi dwóch specjalistek psycholożek, które rok temu orzekły, że w związku z moim łagodnym podejściem do dziecka, odwróci się ono ode mnie i wkrótce mnie oleje. Kurczę, boję się tego strasznie, ale uważam, że permanentny krzyk przy byle okazji, to też nie wyjście. Ciężko jest wychować małego krnąbrnego ludzia, żeby z niego coś sensownego wyrosło. Szkoda, że nie ma instrukcji obsługi do tegoż. O wiele prościej by było. A może po prostu przestać słuchać specjalistów i zdać się na swoją intuicję? Łóżko. W moim łóżku ruch jak na dworcu centralnym w Warszawie. Najpierw przydreptuje pies. Mości się i moś

zwolnieniowo

Pierdolnęło mnie coś w plecach, pani  doktór mówi, że to typowy zastrzał, ja zaś twierdzę, że to od kręgosłupa idzie. Tak czy siak ani się obrócić ani ręki użyć. Nawet oddychać zbyt gwałtownie nie można. Dostałam zwiotczające leki, które jakieś oszukane są, bo nic mi nie zwiotczyły. Pierwszej nocy po prostu poszłam spać, kolejne przeleżałam gapiąc się w sufit. Sprawa z tym zastrzałem idealna, bo zaczynamy mój wymarzony remont gabinetu - jestem na razie wykluczona z pakowania i oczyszczania regałów z tej góry książek. Za to mogę całkiem na legalu czytać i czytać. Rozglądam się za powoli w wolnej chwili za prezentami gwiazdkowymi. Nie chcę zostawiać na ostatnią chwilę, tym bardziej, że remont potrwa z miesiąc (naszym tempem) a potem weekend w Berlinie. I będzie już połowa grudnia. Z okazji wyjazdu na Weihnachtsmarkt zakupiłam se nową czapkę. Czerwoną. Z pomponem. Będę widoczna:) I kurczę, przebieram z niecierpliwością nogami, bo już sie nie mogę doczekać wypadu do Berlina. Nie tam, że

Opadły mgły...

A tak właściwie, to jeszcze nie miało co opaść, mgieł we wrześniu jak na lekarstwo. Lubię jesień. Mimo nawału pracy, powrotu do szkoły, diagnoz syna z prawie każdego przedmiotu. Lubię jesień za jej melancholijny charakter. Za słońce jeszcze grzejące, za chłodne wieczory i poranki, nawet za liście spadające z orzecha, które trzeba uprzątać z tarasu. I za wrzosy. I nawet za te grobowe dąbki, które od wczoraj żółcą się w moich donicach. Dom jeszcze śpi, więc siadłam z kubkiem kawy do papiórów. I tworzę niestworzone rzeczy. Jak to mówią, papier wszystko przyjmie, a jak się toto sprawdzi w praktyce, kto wie. W tle Wolna Grupa Bukowina o szukaniu domu śpiewa, jest bosko. Gdyby nie ta góra prasowania, która na mnie czeka:)

nuda...

Wyczerpawszy swój przydział nasennych   w tym tygodniu, leżałam w wyrze i próbowałam zasnąć. Zgodnie z radą dawaną synuchowi, zmuszałam zwoje mózgowe to fantazjowania. Z marnym skutkiem, jedyne co mi przyszło na myśl to Zwerchfell. Przepona.   We wszystkich możliwych kombinacjach, kolorach i wielkościach latało przed powiekami i dźwięczało w uszach. Zwerchfell. Skąd, po co, na co i dlaczego? Nie mam pojęcia. I doprawdy, nie wiem jak ja to robię, słabo się zaczęła praca a ja jestem już w opóźnieniu z papiórami. I ze sprzątaniem i praniem i lekcjami synuchy. Bo priorytetowe zadanie na teraz – zorganizować huczną imprezę z okazji DEN. Plan jest niezły. Wpierw warsztaty tańca brzucha, potem kolacja w stylu orientalnym. Nie wiem tylko jak się na to zapatrują inni. Ja biorę w ciemno.W jeszcze ciemniejsze ciemno poszłabym na flamenco.  Trza się ogarnąć i jechać do miasta na zakupy. Moje dziecko wciąż nie ma okładek na podręczniki a światełko na grobie mamy dawno już wygasło.

sprawy różne, różniste

Z tymi okularami to skaranie boskie. Widzieć i owszem, widzę, ale jeno z bliska. Telewizor, wielki jak stodoła, nie potrzebuje okularów, więc jak chcę niezobowiązująco poczytać przy 13 ulicy, to jak debil muszę je ściągać i zakładać, bo albo nie widzę serialu albo gazety. Nowo zakupiony sprzęt do mierzenia kroków chyba coś oszukuje, bo zadziwiająco szybko wychadzam 10000. Stary, który schowałam, żeby się nie zgubił i nie mogę go znaleźć, był bardziej rygorystyczny. Chociaż koleżanka opowiedziała mi na kawie, że wokół domu potrafi zrobić i 19 tysięcy, drepcząc cały dzień po ogródku. Nie wiem, tyle kroków to ostatnio zrobiłam, jak wyciągnęłam chłopaków na 2,5 godzinny spacer, z którego nie miałam siły wrócić. Bo jak debile wybraliśmy się w samo południe w upalny dzień. I zaśmierdziałam gotowaną kapustą kiszoną całą chatę, otworzyłam na oścież drzwi balkonowe, wobec czego muchy poczuły się zaproszone na włości. I teraz mam śmierdzący bigosem dom z mnóstwem wielgachnych bzyczących much

Bo poliglotą trzeba sie urodzić....

Gdańsk, piękne miejsce, muzea, woda, urocze uliczki. Można odbyć na ten przykład rejs galeonem na Westerplatte i z powrotem. A na tym galeonie poznać Kostarykańczyka, z którym ma się ochotę troszkę pogawędzić. Gdyby nie jeden szkopuł - brak znajomości języków. Początkowo mój mąż był nieco wycofany. Na pytanie czy to miasto widziane za rufą statku, to Gdynia, mój mąż tajemniczo odpowiedział "maybe".  Jednak po wzajemnych uprzejmościach w stylu "nice to meet you" i tym podobnych mąż za pomocą łamanego języka mowo-ręczno-nożnego opowiedział, jak w to w  czasie Two World War (!) żołnierze na Westerplatte seven days fight with german people. Na co Kostarykańczyk tylko pokiwał głową. Mój mąż niezrażony zapragnął wyjaśnić,co sie stało na poczcie gdańskiej, więc poleciał już płynnie, Post office in Gdańsk, all poeople von german soldiers bang, bang (tu wymowny gest ręką) killed. Miły pan z Kostaryki słuchał jak świnia grzmotu. Nagle wydał z siebie pełne nienawiści "mot

Starość, kurcze, starość...

W celu monitorowania mojej znikomej ruszalności się zakupiłam w Tchibo opaskę Bluetooth - Activity-Tracker mit Pulsmesser. Świetną. Chyba. Niestety instrukcji nie byłam w stanie odczytać, bo napisano ją mikroskopijnymi literkami. Mam nadzieję, że obsługa jest intuicyjna, bo inaczej zginę marnie. Dobrze, że na dziś była zaplanowana wizyta u doktórki okulistki:  - A ile pani ma lat, już po czterdziestce? A to wszystko jasne!  - Czyli że co, trzeba kupić w aptece okulary do czytania? - Jasne, najlepiej od razu w Rossmannie - spuentowała pani doktór, która dziś niewiele miała czasu dla mnie, bo wbiłam się pomiędzy dwóch zakapiorów z aresztu skutych kajdankami w nadgarstkach i kostkach. Przy zakapiorach dwóch strażników z bronią przy nodze, strach się było bać. Jeszcze przed wizytą, ku upewnieniu się, że nie symuluję, sama zbadałam się w Biedronce. Przy koszyku z okularami do czytania była przymocowana karteczka do samotestów. Wyszło mi +2. Czyli coś jest na rzeczy. Teraz czekam, a

Żegnaj Nifko...

Dlaczego do niej nie zajrzałam wcześniej, przecież była w moich myślach, przecież tykało mnie przeczucie, podpowiadało, żeby zastukać do niej. Ale wciąż skoncentrowana na sobie i swoich potrzebach, na tym, że trzeba dalej, dłużej, więcej, nie znalazłam czasu na czytanie niegdyś mi osoby bliskiej. A teraz jej już nie ma. Nie ma kobiety ze wszech miar ciepłej i pogodnej. Życie jej nie rozpieszczało wcale ale ona przyjmowała wszystko z uśmiechem. A jak pięknie potrafiła przekuć niedogodności losu w słowa. I te jej chłopaki, Maniuś i Bebunio, jak ona ich bardzo kochała, niewyobrażalnie. A teraz pozostał po niej blog niedokończony. Chcecie poczytać prawdziwą perełkę, to nie u mnie, zapraszam do świata Nifki... http://nifkowo.blogspot.com/

Jak to z blogami drzewiej bywało...

Historia pierwszego bloga sięga... oj sięga czasów chmurnych i durnych, kiedy to w 30 urodziny postanowiłam zaszaleć i pisać. Wiatr życiowych wydarzeń sprzyjał, porzucana byłam właśnie przez ówczesnego partnera życiowego, lekko na gazie z tego powodu i w stanie emocjonalnej rozsypki tworzyłam posty różne różniste. Pewnego dnia na stronie głównej portalu zobaczyłam wśród wiadomości o gwiazdach tudzież innych znanych osobach tytuł: "pani tłumacz o życiu". I w taki sposób dowiedziałam się, że blog mój, z głupoty tworzony, robi się poczytny. Nie dodało mi to skrzydeł ani trochę, presja, że nadal muszę być dowcipna, odważna, szalona, bo tego czytacze oczekują, zabiła inwencję. Poza tym poznałam mego obecnego męża, ograniczyłam alkohol i zaczęłam przyjmować leki na depresję. Wena ućkła. Powisiałam jeszcze kilka lat wśród najczęściej komentowanych, ale to już nie było to. No i w końcu zamknięto nam wszystkim blogi na owym portalu, tułałam się jeszcze po innych, ale szaleństwo przepi